Gdyby byli w tym samym zespole, co nigdy się nie wydarzy, myślę, że doszłoby do jakiegoś kontaktu. To byłoby coś w rodzaju Prost-Senna. Słuchaj, muszę powiedzieć, że Max – jak mówisz, jest w tym słodkim miejscu – w wieku 25 lat, aby zrobić to, co zrobił w swoim czasie w F1, musi mieć przewagę – powiedział David Coulthard.
Tłumaczenia w kontekście hasła "nigdy nie miala na to szansy" z polskiego na angielski od Reverso Context: Argumentowala ze powinnysmy powiedziec ci prawde, Ale nigdy nie miala na to szansy.
Nigdy o nic nie prosiłam , żyłam skromnie.Teraz BARDZO PROSZĘ pomóżcie nie tyle mi co mojej babci😔 by miala leki, opatrunki, jedzenia.. Staram się tyle ile moge ale nie starcza..😔. 14 Sep 2022 10:21:12
Dịch Vụ Hỗ Trợ Vay Tiền Nhanh 1s. Do kanonizacji założycielki zakonu przygotowywały się po cichu od niemal roku. Czytały jej pisma, ciekawsze fragmenty przesyłały do innych placówek, wzywały jej wstawiennictwa. Dzisiaj wraz z wiernymi diecezji chcą uczcić nową świętą Kościoła. Z Gdańskiem brygidki związane są od kilku stuleci. Kiedy w 1374 r. na terenie parafii św. Katarzyny zatrzymał się kondukt wiozący ciało św. Brygidy z Rzymu, gdzie zmarła, do rodzinnej Vadsteny, na Wybrzeżu rozpoczął się ogromny kult świętej. Zaledwie 22 lata później tuż obok kościoła św. Katarzyny oficjalnie erygowano brygidiański klasztor Świętego Zbawiciela. Siostry do nowej fundacji przybyły aż z Estonii. – To był zakon klauzurowy, zamknięty. Mógł się utrzymać dzięki ogromnym dobrom ciągnącym się aż po Elbląg – opowiada s. Karin, przełożona gdańskich brygidek. Kres obecności założonego przez św. Brygidę zakonu na ziemiach gdańskich spowodowany był wymierzoną w dzieła katolickie polityką Prusaków. Już na początku XIX w. rząd pruski przystąpił do likwidacji polskiego życia klasztornego. Po śmierci Anny Kucharzewskiej, ostatniej przeoryszy klasztoru, nie wybrano jej następczyni. Zakonnicom odebrano także prawa do korzystania z posiadłości ziemskich. Ostatecznie 1 stycznia 1835 r. ogłoszono kasatę klasztoru, a jego dobra przekazano na rzecz państwa pruskiego. Dwie gałęzie jednego drzewa Rok 1888. Europa, która w XIX w. doświadczyła wielu wojen i powstań, nie jest idealnym miejscem do życia. Ubóstwo sprawia, że ludzie coraz częściej spoglądają w stronę rozwijającej się, demokratycznej Ameryki. Liczne statki wiozą więc do nowej ziemi obiecanej licznych, spragnionych dobrobytu Europejczyków. Wiedziona pragnieniem pomocy rodzinie, za ocean udaje się także 18-letnia Elżbieta Hesselblad. Młoda, odważna Szwedka, która jest piątym z trzynaściorga rodzeństwa, czuje wielką odpowiedzialność za swoją rodzinę. Osiada w Nowym Jorku, gdzie w szpitalu na Manhattanie podejmuje pracę pielęgniarki. Jest luteranką, ale ciągle poszukuje właściwej drogi spotkania z Bogiem. Dzięki refleksji intelektualnej i modlitwie, tę z czasem odkrywa w Kościele katolickim. – Była człowiekiem wielkiej wiary. Kiedy odkryła, że ma być katoliczką, przyszła do jezuity o. Hagena i powiedziała: „Chcę być w Kościele katolickim. Nawet gdyby się mnie wyparł papież, ja nie wyprę się Kościoła”. To była twarda kobieta – mówi z charakterystycznym śląskim akcentem s. Laura. Po swoim chrzcie w 1904 r. Elżbieta udaje się do Rzymu. Tam, za specjalnym pozwoleniem papieża Piusa X, przywdziewa habit. Dane jest jej także zamieszkać w miejscu szczególnie bliskim jej sercu – domu św. Brygidy, zajmowanym w tym czasie przez zakon karmelitanek. – Kiedy wchodziła do tego domu, nie była jeszcze zakonnicą. Usłyszała wewnętrzny głos Jezusa: „Chcę, żebyś mi tu służyła” – opowiada s. Karin. 7 lat później Elżbieta zakłada nową gałąź zakonu brygidek. – Przejmuje całą duchowość św. Brygidy. Dodaje jednak do tego otwartość na sprawy dialogu z innymi wyznaniami. To miał być most łączący dwie ukochane przez nią rzeczywistości: stolicę Kościoła – Rzym oraz protestancką Szwecję, jej ojczyznę – wyjaśnia s. Karin. Niełatwe początki Siostry podkreślają, że Elżbieta mężnie pokonywała wszystkie przeciwności. Dialog z innymi wyznaniami chrześcijańskimi praktycznie wówczas jeszcze nie funkcjonował. A gdy przyjeżdżała do swojej ojczyzny, narażała się na niezliczone szykany. – W latach 30. XX w. siostry w Szwecji musiały się ukrywać. Dzięki św. Elżbiecie sytuacja ta jednak zaczęła się powoli zmieniać. W końcu doprowadziła ona do tego, że po wielu wiekach w luterańskim kościele w Vadstenie, gdzie spoczywa św. Brygida, udało się odprawić pierwszą katolicką Mszę św. – mówi s. Karin. Czas II wojny światowej był dla błogosławionej jeszcze trudniejszy. W piwnicy swojego domu ukrywała mieszkającą w Rzymie od pokoleń żydowską rodzinę oraz... Estończyka, dezertera z Wehrmachtu. Młody żołnierz, patrząc na przykład życia sióstr, przeżył osobiste nawrócenie. Został kapłanem, a dzisiaj posługuje siostrom brygidkom w ich klasztorze w Tallinie. Dostosować się do potrzeb Elżbieta zmarła w 1957 roku, w opinii świętości. Dzisiaj jej duchowe córki pracują na niemal wszystkich kontynentach. Mimo ogólnoświatowej tendencji nie narzekają także na brak powołań. Wśród zakonnic są trzy parafianki gdańskiego kościoła św. Brygidy i jedna nowicjuszka z parafii katedralnej. – Od 80 lat prowadzimy misje w Indiach, mamy domy w całej Skandynawii, udało się nam otworzyć nawet placówki na komunistycznej Kubie. Co ciekawe, stamtąd także mamy powołania – mówi s. Karin. Siostry rodzaj swojej posługi dostosowują do potrzeb lokalnej społeczności. W krajach misyjnych, gdzie jest to konieczne, katechizują. W innych oddają się wyłącznie modlitwie oraz służbie dialogowi międzyreligijnemu. Prowadzą – podobnie jak w Gdańsku – domy oferujące miejsca noclegowe oraz ośrodki opieki. – Święta matka Elżbieta wprowadziła zasadę, że klauzurę mamy mieć w sercu, ale musimy wychodzić z Bogiem do ludzi. Jej największym pragnieniem było ofiarowanie się na wyłączną służbę Bogu. Śpiewamy więc cały brewiarz. Modlitwę na chwałę Boga łączymy z posługiwaniem, którego wymagają okoliczności – mówi s. Karin. Zarówno postać św. Brygidy, jak i bł. Elżbiety Hesselblad sprawiają, że zakon dobrze odbierany jest w krajach skandynawskich. – Postrzegają nas jako część swojego dziedzictwa. W Szwecji stworzono nawet fundację, związek luteranów żyjących w duchowości św. Brygidy – podkreśla przełożona.
Ostatniego sms-a napisałem w nagłym przypływie wzburzenia, wręcz wściekłości. Zabolało mnie i rozjuszyło, że ona jednym zdaniem potrafiła zburzyć to, co z takim trudem od kilku dni starałem się poukładać w całość. Liczyłem, że tak ostrym słowem wywołam jakąś reakcję ze strony „B”, wstrząsnę nią, obudzę. Wydawało mi się bowiem, że trwa w swoistym letargu, nieczuła na sygnały z mojej strony, powtarzając jedynie cały czas, niczym mantrę: „już nie będzie tak jak dawniej”… [more] Naprawdę liczyłem na to, że mi odpisze, albo zadzwoni, zrobi cokolwiek… ale nie zrobiła. W zaciętości postanowiłem, że skoro tak, to ja na pewno nie odezwę się pierwszy. Czułem się oszukany, a oszustwu było na imię przyjaźń. Co to za przyjaźń, jeśli przyjaciele nie potrafią sobie zaufać? Ile jest warta, jeśli wyklucza ona szczerość i otwartość? Czy przyjaciele stosują zawoalowane komunikaty, utrudniające ich jednoznaczną interpretację? Wreszcie jakiego rodzaju to przyjaźń, w której przyjaciele mogą się spotykać jedynie w miejscach publicznych i przy świadkach? To zdecydowanie zabolało mnie najmocniej. Poczułem się jak jakiś oprawca, domniemany gwałciciel i morderca w jednym. Człowiek niebezpieczny i niegodny zaufania, przed którym należy ukrywać się w tłumie potencjalnych świadków. „B” mówiła mi, że jestem jedną z najważniejszych osób w jej życiu, mężczyzną bliskim jej sercu i myślom, tymczasem ja poczułem się znajomym trzeciej, czy czwartej kategorii, którego ona boi się wpuścić do mieszkania! Następnego dnia naszły mnie pierwsze wątpliwości. Przeanalizowałem na chłodno naszą smsową wymianę zdań i już nie byłem tak pewny, jak poprzedniego wieczoru, że „B” myślała o seksie, broniąc się przed moją wizytą. Tylko nie bardzo mogłem znaleźć inny powód, dla którego mogła tak panicznie bać się spotkania ze mną. Miałem cichą nadzieję, że „B” się jednak odezwie, ale także świadomość, że im więcej czasu upływało, tym mniejsza była na to szansa. Doszedłem do wniosku, że najprawdopodobniej oboje czujemy się urażeni i oboje czekamy na ruch drugiej strony. We wtorek poczułem, że nie mogę już dłużej wytrzymać ciszy na łączach. Nie chciałem stracić „B” w tak durny i prostacki sposób. Czekałem w aucie na parkingu pod biurowcem, w którym pracuje. Wyszła, spojrzała w moją stronę, mógłbym przysiąc, że dojrzałem delikatny uśmiech. Kiedy jednak podeszła do samochodu, miała poważną, napiętą, wręcz kamienną twarz. Wsiadła i wbiła w moje oczy swój świdrujący wzrok. Wtedy niespodziewanie wyjąłem zza fotela bukiet róż. Kwiaty rozładowały nieco napięcie, „B” zaśmiała się, jej oblicze złagodniało. Przeprosiłem, za swoje słowa i za to, że sprawiłem jej wielką przykrość. Zostało mi wybaczone. Starałem się wyjaśnić możliwie jak najklarowniej przyczynę całej sytuacji, powód dla którego zareagowałem w tak impulsywny sposób. – zrozum „B”, nie tak wyobrażam sobie przyjaźń w ogóle, a tym bardziej naszą przyjaźń – podsumowałem kończąc swój wywód. – co konkretnie Tobie nie pasuje? – zapytała, głosem pełnym zrozumienia dla moich argumentów. – mówiłaś, że jestem drugą najważniejszą osobą w Twoim życiu, a boisz się ze mną spotkać? Nie mogę tego zrozumieć. Jak ja mam się czuć, kiedy stawiasz mnie w hierarchii niżej, niż koleżanki z podstawówki, które ostatnio po latach zaprosiłaś na spotkanie do domu, niżej nawet, niż sąsiada z bloku, z którym ucinałaś sobie pogawędki w kuchni – nie kryłem rozczarowania zaistniałą sytuacją. – to nie tak, że przestałeś być dla mnie ważny, nawet tak nie mów, po prostu boję się, że coś mogłoby się między nami wydarzyć, czuję, że nie byłabym w stanie się opanować, rozumiesz? Ja nie ręczę za swoje czyny! – jeśli o to chodzi, to możesz być zupełnie spokojna – głos mi lekko zadrżał, co nie umknęło uwadze B – nie musisz się obawiać, że cokolwiek się między nami wydarzy, bo już nigdy nie będziesz mnie miała – ostatnie zdanie nie chciało mi przejść przez usta. Zdawałem sobie sprawę z wagi moich słów, z których każde grzęzło w gardle broniąc się przed wypowiedzeniem. Wiedziałem, że od tej decyzji nie będzie już odwrotu, ale nie widziałem innej drogi, którą moglibyśmy pójść. – w tym momencie to postanowiłeś? – była zaskoczona, ale opanowana. – nie, dużo o tym myślałem i decyzję podjąłem wcześniej – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. – mam wątpliwości, czy powinieneś mi obiecywać coś takiego – położyła silny akcent na ostatni wyraz, jakby zdawała się nie dowierzać, że moja obietnica będzie miała pokrycie w czynach. – nie tylko powinienem, ale wręcz muszę i choć nie będzie łatwo, to bądź spokojna. Po prostu od tego momentu będzie tak, jakbyś miała przyjaciela-geja. Nie zainteresowanego Twoją fizycznością, do którego będziesz się mogła przytulić, wypłakać w rękaw, szukać pocieszenia, ciepła, wsparcia i zrozumienia, ale nigdy, przenigdy nic się między Wami nie wydarzy. Powiedziałem to z pełnym przekonaniem i naprawdę mocno wtedy wierzyłem, że nam się uda…
Przeskocz do treści 2013-07-17 19:26 Muszę się trochę wyżalić. Jako 30-latek nigdy nie miałem dziewczyny, nawet się nie całowałem, więc jestem prawiczkiem. Nawet z tym już się pogodziłem, że do końca życia będę sam, bo jeśli do teraz się nic nie zmieniło, to po 30 tym bardziej nie może. Wieczory po pracy, którą b. lubię, spędzam grając na konsoli, tylko właśnie wieczorami jest najgorzej, macie jakieś sposoby, żeby przetrwać te kilka godzin? Do klubu i agencji nie pójdę, bo jestem nieśmiały, a alkoholu nie piję.
nigdy nic nie brala miala tytul